7.01.2014

rozdział 2


Dzięki wszystkim za taki odzew. <3 Nie wiedziałam, że tylu Was będzie. *tak bardzo wzruszenie*
I będę wdzięczna za jakąkolwiek reklamę.
Sierra, Koniowata, Nikki, Sydney F. - dzięki. <3
Universe - dzięki. <3 Nie będę mogła za bardzo powiadamiać Cię o rozdziałach, bo jestem wielką sklerotyczką. ^^' Jak mi podasz e-maila to może będę mogła powiadamiać, bo coś mi się kojarzy, że jest taka opcja w ustawieniach...
Opisu pierwszej jazdy nie ma, booo... Nie wiem właścwie, nie pamiętam, czemu tego kiedyś nie napisałam. Widocznie było lepiej bez opisu. :3
Na bloogu jest teraz odtwarzacz MP3, dałam kilka piosenek. Nie są to moje ulubione piosenki, wybierałam tak, żeby każdemu przypadła do gustu chociażby jedna piosenka i żeby przy okazji nikt nie ogłuchnął. :3 Enjoy. c:
~*~

Nareszcie! Stoję tutaj od kilkunastu minut – zawołała Hayley, kiedy do niej podeszłam. Miała na sobie trochę za duże beżowe spodnie od jazdy konnej, dziwnie wyglądające w połączeniu ze zwykłą, zieloną bluzą. Spojrzałam na nią pytająco. – Co? – zapytała. Po chwili spojrzała po sobie i załapała, o co mi chodzi. – Aha, to! – powiedziała. – Dostałam kiedyś od kuzynki... Przynajmniej teraz się przydadzą. – Zaśmiała się. Ja miałam na sobie znoszone, miętowe spodnie, trochę poplamione w okolicach kolana i moje ulubione fioletowe trampki.
Poczekałyśmy chwilę na Clee, która powitała nas w lekko startych dżinsowych rurkach, a potem ruszyłyśmy w kierunku stadniny. Doszłyśmy do niej prawie pół godziny później. Była minuta lub dwie do szesnastej, więc byłyśmy prawie na czas.
Pod wskazanym adresem znajdował się mały, drewniany dom. Obok niego dało zauważyć się stajnię, również z desek. Było słychać rżenie i liczne prychnięcia koni. Po kilku sprzeczkach, czy mamy na kogoś czekać, czy po prostu wejść i która ma zrobić to pierwsza, Hai ruszyła przed siebie i przeszła przez bramę, kierując się w stronę stajni. Poszłyśmy za nią. Okazało się, że wybór był trafny; przy ujeżdżalni, obok stajni stała grupka dziewczyn, otaczając jakąś ciemnowłosą kobietę o nieznanym wieku, Podejrzewałam, że miała około czterdziestu lat, na co nie wskazywał młodzieńczy blask w tęczówkach, ale co potwierdzały drobne zmarszczki w okolicach oczu. Zwróciła na nas wzrok i przestała mówić.
– O, jesteście! – zawołała. – Clee O’Riley, Hayley Stehl, Lyannette Moore?...
Kiwnęłyśmy wyłącznie głowami i podeszłyśmy do grupki. Zauważyłam coś, czego się obawiałam – proste, jasne włosy, które bez wątpienia należały do Charlotte. Szturchnęłam dziewczyny i szepnęłam:
– Zobaczcie tylko, kogo przywiało.
Porozglądały się po dziewczynach i zauważyły blondynkę, ubraną w drogie ubrania jeździeckie, w biało-czarnym kolorze. Wiadomo, musi szastać pieniędzmi... Szczęście tylko, że Louille nie ma.
– Ann, nie ciesz się tak – zgasiła mnie Clee, widząc mój delikatny uśmiech. – Jest jeszcze trochę czasu, Sanderson może jeszcze przyjść.
Hayley usłyszała nas i dodała ze zgrozą:
– Nie kraczcie tak, bo wykraczecie.
Kiedy stałyśmy już obok pani, która pewnie będzie prowadzić lekcję, jak na zawołanie czterdziestolatka odezwała się:
– Och, jest też Louille Sanderson! Podejdź, wyjaśniam właśnie, co będziemy robić na pierwszej lekcji!
Razem z Clee i Hayley westchnęłyśmy istnie cierpiętniczo. „Jeszcze jej tutaj brakowało!”, pomyślałam.
– Na pierwszej lekcji dowiecie się, jak wsiada się na konia, jak trzyma się wodze i jaka jest prawidłowa postawa – zaczęła tłumaczyć instruktorka, kiedy Lou, oczywiście, w ciuchach jeździeckich z drogiego sklepu stanęła obok Charlotte. – Ale jeśli szybko załapiecie podstawy to może zdążymy przejść do kłusa jeszcze dziś... Ach, tak, wypadałoby się jeszcze przedstawić. Nazywam się Vivian Crouise, jestem waszą nauczycielką i jednocześnie właścicielką tej stadniny. Mam kilkuletnie doświadczenie w uczeniu jazdy konnej, a jeżdżę od dziecka – dodała. Miała przyjazny, ciepły głos. Wydawała się być materiałem na instruktorkę jazdy. Mam nadzieję, że będzie cierpliwa, bo za dobrze pewnie mi nie pójdzie. – Dobrze. Teraz przejdźmy do stajni, zapoznacie się z końmi. Każdemu przydzielę towarzysza. – Uśmiechnęła się i skierowała w stronę drewnianego budynku. Poszłyśmy za nią. W stajni naliczyłam dziewięć boksów. Dość dużo, jak na małą stadninę.
Vivian przedstawiła nam czworonogi; pierwszym był szetlandzki kucyk, biały w rude łaty, nazywał się Joy. Miał dopiero trzy lata. Zaraz po Joy przedstawiona została bułana klacz, mająca ciemną, karbowaną grzywę, Orsay. Potem kary, wysoki i potężny wałach z białymi skarpetkami, imieniem Therapy. Od razu skojarzył mi się z piosenką mojego ulubionego zespołu; mieli piosenkę o takim tytule, właśnie dzięki niej zakochałam się w All Time Low. Po Therapy nadszedł czas na siwą klacz, o ładnym imieniu, pasującym do jej wyglądu – Ghost. Później przedstawiony został kasztanowy ogier, Unbroken. Następnie dwie, niskie kare klaczki, jedna z białą gwiazdką na czole, a druga całkowicie czarna. Zwały się Venom i Anarchy. Vivian powiedziała, że te imiona całkowicie do nich pasują – były najbardziej energicznymi czterokopyntmi w tej stadninie. Po nich przyszedł czas na młodą, gniadą klacz, chyba jedynego rasowego konia z całej stajni, pomijając Joy. Była holsztynem, nazywała się Lullaby. Potem była siwa, dość wysoka klacz, Florence.
Vivian pokazała nam jeszcze siodlarnię. Każdy koń miał własny kołek, na którym powieszone było siodło z czaprakiem i haczyk, na którym wisiała uzda. Obok nich była szafka z kilkoma toczkami. Charlotte i Louille miały własne, więc odmówiły, kiedy instruktorka je rozdawała. Dostałam szary, z kokardką z tyłu. Kiedy Vivian powiedziała, że za chwilę pokaże nam, jak przygotowuje się konie do jazdy poczułam, że przyśpiesza mi tętno. Byłam podekscytowana wizją jazdy konnej.

~*~

Vivian przydzieliła pod moją opiekę Florence, Clee dostała Lullaby, Hayley – Venom. Esther (cicha, nieśmiała dziewczyna z klasy wyżej) będzie opiekowała się Anarchy, Charlotte miała Orsay, a Ghost została przydzielona do Sanderson. Już współczuję tym dwóm koniom... Lou nie wiedziała nawet, jak ma prowadzić Ghost...
Po wyczyszczeniu koni – kopyta wyczyściła im Vivian – instruktorka zaprowadziła nas na ujeżdżalnię. Sama prowadziła za uprząż dumnego Therapy. Kazała nam zostać przy wejściu, usiadła na grzbiecie Therapy (co mi wydawało się niemożliwe, ale ona wskoczyła na niego jednym susem) i pokazała nam prawidłową postawę w siodle.
– Pięty nisko, kolana przy siodle, proste plecy, lekko zgięte łokcie – wyliczała. – Wzrok przed siebie, pierś do przodu – dodała na koniec. – Postawa nie ma być sztywna. Bądźcie rozluźnione.
Zeskoczyła z karosza i przywiązała go za wodze do ogrodzenia padoku. Na pierwszy ogień poszła Charlotte. Vivian kazała jej wejść na Orsay. Charles miała lekkie problemy, ale za trzecią próbą w końcu usiadła w siodle. Przez chwilę dało się zauważyć, że była przestraszona wysokością, na jakiej się znalazła; szybko się opanowała, pewnie przypominając sobie, że ja, Clee i Hayley wszystko widzimy.
Vivian powtórzyła jej podstawowe zasady prawidłowej postawy, a Charlotte dostosowała się do nich. Jedynie ciągle zerkała w dół z przestrachem.
Po Charles nadszedł czas na mnie. Kiedy wskoczyłam na Florence od razu postarałam się spełnić wymogi, nie czekając, aż Vivian je powtórzy. Nie byłam przestraszona wysokością. Flo była wysokim koniem, ale nie za bardzo się bałam.
Tak samo poszło Esther, Clee i Hayley; były opanowane i nie dały przejąć kontroli strachowi. Louille panikowała na Ghost, koń był nią zirytowany. Sanderson uspokoiła się po jakimś czasie. Widocznie mocno jej zależało na tym, żeby pokazać, że jest lepsza.
Vivian weszła z powrotem na Therapy. Lekcja zaczęła się od pokazania sposobu trzymania wodzy i kierowania koniem – i wodzami, i łydkami. Po kilku udanych próbach wypchnięcia konia do stępa Vivian kazała nam zrobić kilka okrążeń dookoła ujeżdżalni stępem. I na tym się skończyła lekcja; nie zdążyliśmy zaliczyć kłusa.

~*~

Wracałam do domu razem z Hai i Clee. Od Esther dostałam login na skype, obiecałam jej kiedyś się odezwać. Vivian powiedziała, że następne lekcje będą indywidualne. Wszyscy, prócz Esther, która zrezygnowała, zapisali się na następną lekcję, już płatną.
Kiedy trafiłam w końcu do domu byłam zmęczona, a zegar na ścianie w korytarzu wskazywał dopiero osiemnastą dwadzieścia. Mama zatrzymała mnie w salonie.
– Jak było na lekcji? – zapytała, chyba po prostu z grzeczności.
– Nieźle. Idzie mi jakoś normalnie – odpowiedziałam niechętnie. – Sanderson i Charles były w naszej grupie – poskarżyłam się.
– To te niemiłe dziewczyny? – Mama prawdopodobnie ich nie znała, skoro nazywała je tylko „niemiłymi”.
– One nie są „niemiłe”, one są złośliwe. – Nic więcej nie powiedziałam.
Poszłam do kuchni. Jak prawie cały dom, była umeblowana schludnie, nie przesadnie. Elektronika typu piekarnik, mikrofala była biała, a lady i szafki były z ciemnego drewna. Podłogę pokrywało ciemne linoleum, a ściany były od połowy w dół przykryte panelami. Na środku stał mały stół z czterema krzesłami, chociaż zazwyczaj i tak używane były tylko dwa... Kiedy miałam dziesięć lat moi rodzice rozwiedli się, zostałam sama z mamą. Brakuje mi taty, był porządnym rodzicem, podobno zdradził mamę. Zresztą, rodzicielkę kocham tak samo mocno, jak jego. Dobrze, że nie musiałam wtedy wybierać między nimi, bo wtedy nie byłoby za lekko.
Tata czasami nas odwiedza, razem z narzeczoną, Estelle. Była niską kobietą o wesołym, miłym wejrzeniu piwnych oczu, szczupłą, z ciemnymi włosami i ciemną cerą. Lubiłam ją, mama zresztą też; były nawet dobrymi przyjaciółkami. Ma też trzynastoletnią córkę, Yessebel, podobną do niej. Lubię ją, chociaż jest ode mnie inna. Słucha reggae, interesuje się wężami, których ja szczerze się bałam (od czasu, kiedy zaskroniec ukąsił mnie w stopę), czyta książki inne, niż jej rówieśnicy. Nie tolerowała powieści fantastycznych ani podobnych, zawsze stawiała na psychologiczne i obyczajowe.
Podeszłam do lodówki i zaczęłam szukać sera, zabierając przy okazji masło i znalazłam chleb. Zrobienie kanapki zajęło mi krótką chwilę. Potem poszłam do pokoju, jedząc i odrabiając jednocześnie zadania domowe. Kiedy skończyłam, przygotowałam podręczniki i zeszyty na jutrzejsze lekcje. Potem na kilka minut włączyłam komputer, zwyczajowo już uruchamiając odtwarzacz muzyki. Wybór padł na All Time Low – Therapy, piosenka pasowała do dnia. W końcu, stadnina posiadała konia o tym imieniu. Nikogo nie było na skypie, więc po upływie kilku minut spędzonych na przeglądaniu stron internetowych wyłączyłam komputer. Wyciągnęłam piżamę i poszłam do łazienki.

2 komentarze:

  1. Rozdział fajny, bardzo fajny :3
    Opisy, chociaż krótsze niż ostatnio, też genialne :> Boże, ten fragment, kiedy zrobiła kanapkę... Od razu "Ludzka Stonoga" w głowie ;-; Muszę podziękować Ciastkowi za przypomnienie.
    Jeśli uda mi się skończyć rozdział, to załatwię Ci dodatkową reklamę, a na razie do zobaczenia na chacie xd

    OdpowiedzUsuń
  2. No i Koniowata zrobiła reklamę, bo nawet ja Cię znalazłam :)
    Jestem po prostu wniebowzięta. Nareszcie ktoś opisuje realia nauki jazdy konnej. Dotychczas spotykałam się głównie z tym, że bohaterka potrafi skakać metr po tygodniu nauki itd., a Ty doskonale pokazujesz jak jest na prawdę. Dodatkowo szczegóły takie jak za duże bryczesy, czy niezwykle naturalne zachowanie dziewczyn dodaje całości niesamowitej barwności. Nadal jestem zachwycona.

    OdpowiedzUsuń