21.01.2014

rozdział 4

Chyba będę musiała sobie zrobić małą przerwę, bo nie nadążam z tym wszystkim. :c Nie wiem, ile będzie trwała.
No, to... Miłego czytania.


~*~

Weekend spędziłam w domu. Po przyjściu do domu poinformowałam mamę, że spadłam z konia, ale przyjęła to bez zbędnych kazań. Przez resztę dnia, sobotę i niedzielę nie czułam bólu ani mdłości, nawet nie zakręciło mi się w głowie.
Nie wiem, jak to zrobiłam, ale dopiero w niedzielę wieczorem usiadłam przy komputerze. Poprzednie dwa dni wytrzymałam bez niego, czytając książkę i ucząc się. Kompletnie nie rozumiałam, czemu, ale uznałam, że nie muszę tego roztrząsać, bo wyjdzie mi na dobre.
Po tradycyjnym włączeniu odtwarzacza muzyki i puszczeniem All Time Low włączyłam skype. Wyszukałam Esther, zapomniałam to zrobić w dzień pierwszej lekcji. Nie była dostępna, ale za to Clee była zalogowana. Pisałyśmy chwilę, opowiedziałam jej o moim upadku, ale nie była zdziwiona. Wyjaśniła, że kiedy była na lekcji rano w sobotę, zapytała Vivian, jak mi poszło, a ona opowiedziała jej o zdarzeniu. Zupełnie zapomniałam, że ona była umówiona na jazdę. Po kilku minutach Clee napisała, że musi już iść, więc pożegnałyśmy się. Przeglądałam strony internetowe, trafiając na jakiś bloog o jeździe konnej. Poczytałam chwilę, ale nie zainteresowało mnie. Wolałam czuć to na własnej skórze, jazda konna ubrana w słowa nie oddawała w pełni tych emocji, które czuje się na koniu. Zamiast tego wyszukałam jakichś porad dla początkujących... Właściwie, to chyba powinnam zacząć ćwiczyć. Pozbyłabym się zakwasów, których dostawałam dzień po pierwszej i drugiej lekcji, zupełnie jak po wychowaniu fizycznym. Nie byłam za bardzo wygimnastykowana, przydałoby mi się. Powinnam też poprawić kondycję; to nie jest miłe, kiedy po paru minutach anglezowania dostaje się zadyszki i trzeba odpocząć w stępie. A co by było, gdybym miała galo...
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że ten chód, w który przypadkowo wypchnęłam Flo to był galop.
To nie tak, że byłam zbyt tępa, żeby zorientować się od razu. Nie zastanawiałam się nad tym, byłam za bardzo zajęta książkami i ciągłymi pytaniami mamy, jak się czuję i czy na pewnie nic mnie nie boli. To było uciążliwe, ale wiedziałam, że się po prostu troszczyła. Ale nie o tym mowa... Czyli...
Czyli już galopowałam. Zaliczyłam galop na drugiej lekcji. Wow. Pewnie Clee, Hayley, Esther, Louille czy Charlotte jeszcze nie galopowały, a ja już tak. Poczułam przypływ dumy. Byłam pierwsza!... I pierwsza też spadłam. Zaśmiałam się z własnej reakcji. „Przecież ja zawsze muszę być pierwsza”, pomyślałam z rozbawieniem. Wyłączyłam komputer i, nadal siedząc na krześle, zastanawiałam się, co mam robić. Padło na książkę, znów. Nic więcej nie miałam do roboty...
Podeszłam do biurka, biorąc do ręki drugi tom jakiejś powieści fantastycznej i biorąc w drugą odtwarzacz muzyki wraz ze słuchawkami.

~*~

– Jak tam, Ann? – zapytała Vivian, podczas gdy ja siodłałam Florence. – W porządku po randce z trawą? – Zaśmiałam się krótko. Zdecydowanie lubię moją instruktorkę, była całkiem sympatyczna i miała poczucie humoru.
– Wiesz, trawa nie była za miła, nawet nie była w moim typie, zerwałam z nią – odpowiedziałam żartem, prowadząc już siwkę na ujeżdżalnię.
– Mi też się nie podobała, dobrze, że z nią skończyłaś – oceniła. – Wskakuj.
Wykonałam jej polecenie z łatwością. Uderzył we mnie wiatr; poczułam się cudownie. Tak, jakbym na grzbiecie Flo mogła zwojować cały świat, zapomnieć o tym, co złe. Wspaniałe uczucie. Poklepałam klaczkę po szyi i ruszyłam. Usłyszałam jeszcze polecenie Vivian:
– Jedno kółko stępem, a kiedy powiem ruszasz kłusem.
Florence zgodnie z ruchem mojej ręki i łydki dociskającej się do jej boku ruszyła niedaleko płotu. Słońce przyjemnie grzało, co czułam na odkrytych ramionach; bluzę zostawiłam w siodlarni. Wraz z każdym dniem robiło się coraz cieplej, w powietrzu dało się wyczuć nutkę nadchodzącego lata, co również było słychać. Ptaki śpiewały już od dobrych kilku miesięcy, ale teraz były żywsze, głośniejsze, weselsze. Kochałam wiosnę, porę roku, w której wszystko budziło się do życia. Była taka piękna!
Skupiłam się na siwce. Dopasowałam się do rytmu jej chodu, rozluźniając się. Nawet po upadku, jaki klaczka nieumyślne mi zafundowała nie zmieniła się wielkość mojej sympatii do niej. Była tak strasznie kochanym koniem, zdecydowanie to ją lubiłam najbardziej i to z nią połączyła mnie nić porozumienia. Czasami zdawała się wyczuwać targające mną emocje. Kiedy byłam zirytowana lub zaniepokojona, Flo strzygła uszami i była zdezorientowana, bardziej porywcza. Gdy stawałam się radosna, siwa ruszała się żwawiej, lepiej reagowała na polecenia, które jej dawałam. Niekiedy wydawało mi się, że jesteśmy jak stare przyjaciółki, rozumiejące się, mimo braku słów i bariery zwierzę-człowiek.
– Kłus! – Na rozkaz Vivian rozluźniłam wodze i trąciłam klacz łydkami, czując mocniejszy powiew wiatru.

~*~

Z lekcji wróciłam, jak zwykle, zmęczona. Nie miałam siły na nic. Od razu poszłam spać.
W środę rano, w klasie od angielskiego zaczęłam tego żałować. Zorientowałam się, że wcale nie tknęłam zadań domowych, więc dostanę jedynkę od nauczycielki. Wciąż miałam nadzieję, że może dziś nie będzie sprawdzać, bo czasami tego nie robi, ale – zupełnie jak na złość! – pani Alley sprawdzała. Zapytała mnie o odpowiedź na drugie pytanie, a ja, jakże mądrze, milczałam jak grób. Wstawiła mi od razu jedynkę, co skomentowałam głębokim, uspokajającym westchnieniem. Przecież zawsze to ja byłam jedną z najlepszych z klasy! Jedynki zdarzały mi się rzadko, prawie wcale ich w tym semestrze nie złapałam!
Kiedy tylko wyszłam z klasy z Clee i dołączyła do nas Hai wyszłyśmy na boisko. Znalazłyśmy miejsce na ławkach w cieniu. Dziś było dość ciepło. Tak, jak wczoraj. Teraz jednak słońce bardziej mnie irytowało niż cieszyło, a od gorących promieni miałam mdłości. Czułam się źle od początku lekcji, samopoczucie pogorszyła mi jeszcze jedynka. Tak, jakby dzisiaj, akurat dzisiaj prawie wszyscy się na mnie uwzięli.
Gdy zauważyłam zmierzającą w naszym kierunku Sanderson w towarzystwie Charles i jakiegoś starszego chłopaka tylko utwierdziłam się w tym przekonaniu.
– Hej! Moore! – zawołała Louille szyderczo. – Będziesz płakać przez tą jedynkę? – Na te słowa tylko zacisnęłam pięści, mając wielką ochotę przywalić tej żmii. Całą siłą woli się od tego powstrzymywałam.
– Taa – dodała Charles. – Kujonki zawsze są beksami – stwierdziła, udając, że ociera pięściami łzy. Gotowałam się ze złości. Chyba tego nie zauważyły, bo po krótkiej chwili odeszły.
Mogłam już rano zaliczyć ten dzień do jednego z najgorszych, jakie spotkały mnie w dotychczasowym, czternastoletnim życiu.

~*~

W końcu lekcje się skończyły. Wreszcie mogłam iść do domu.
Zdecydowanie ten dzień nie był najlepszy. Po jedynce i docinkach Sanderson i Charles było jeszcze kilka innych, psujących mi, i tak już niezbyt dobry, humor.
Nareszcie razem z Clee i Hayley wyszłyśmy ze szkoły. Stehl poszła w przeciwną stronę, a ja i ciemnowłosa ruszyłyśmy w swoją w ciszy. O’Riley zauważyła już dawno moje podłe samopoczucie. Zachowywała się niepewnie, tak, jakby choćby jednym ruchem, gestem czy słowem mogła wywołać całą lawinę oznak mojego humoru.
– Ann – zaczęła nieśmiało. Wyjęłam słuchawki od mojego odtwarzacza muzyki z uszu, by posłuchać, co chce powiedzieć. – Nie przejmuj się Lou i Charlotte. – Niepewnie poprawiała włosy, które wymknęły się z kitki. Patrzyła w dół. – One ci zazdroszczą i tylko szukają sposobu, żeby ci zepsuć humor – ciągnęła dalej, wyjątkowo nie swoim pewnym tonem. Stanęłyśmy przed pasami.
– Nie przejmuję się nią – odpowiedziałam, starając się o łagodny głos. Nie chciałam być w stosunku do niej, mojej najlepszej przyjaciółki, niemiła. Tym bardziej widząc jej zachowanie... Było mi jej odrobinę szkoda, bo z powodu złego samopoczucia dzisiaj w szkole kilka razy na nią naskoczyłam bez wyraźniejszego powodu.
– Naprawdę, Ann... Nie warto... Te docinki o jedynkach... Wiesz, że sama ma pełno, bo jest za tępa za chociażby dwójkę. Jest po prostu zazdrosna – ciągnęła dalej.
– Ale ja się nią nie przejmuję – odpowiedziałam znów. Chyba zrozumiała, bo przestała o tym mówić. Włożyłam słuchawki z powrotem do uszu. Usłyszałam pierwsze dźwięki All Time Low – Therapy.
Nieświadomie weszłam na pasy. Kiedy zauważyłam, że Clee została w tyle zerknęłam w stronę chodnika. Blondynka zawiązywała sznurówki. Kiedy odwróciłam się we właściwą stronę...
Cóż.
Wszystko działo się szybko. Niewiele po tym pamiętałam. Jedyne, co zdążyłam zauważyć to samochód. Taak... Nie mogło być lepiej.

1 komentarz:

  1. Ubóstwiam Twój styl *_* Jest parę powtórzeń, szczególnie na początku. Np. "...spędziłam w domu. Po przyjściu do domu..." Ale czyta się bardzo płynnie i przyjemnie :D Fajne opisy, podobają mi się też jazdy ;) Wiem coś o braku kondycji, czy zakwasach :D
    Samochód? Biedna... Jak się ma pecha, to jest ciężko.
    Czekam na NN :)

    OdpowiedzUsuń